sobota, 14 grudnia 2013
wtorek, 3 grudnia 2013
10 faktów z mojego życia.
Bardzo lubię oglądać filmiki na YouTube. Jeden z moich ulubionych tagów dotyczy 50 faktów z życia blogerów. Postanowiłam skrócić je do 10. Mam nadzieję, że taka notka bardziej o mnie, przypadnie Wam do gustu.
1) Jestem tylko w połowie Polką, mój tato urodził się w Istambule, od 6 roku życia wychowywał się w Niemczech, nie mówi po polsku i nigdy tu nie mieszkał.
2) Jestem odważna, w wieku 16 lat spakowałam walizki i przez rok mieszkałam z obcymi ludźmi w USA. Teraz uważam ich za swoją rodzinę i bardzo za nimi tęsknię.
3) Od 16 roku życia zostaję regularnie sama w domu. Umiem gotować, sprzątać, robić rachunki. Od pięciu lat jestem bardzo samodzielną osobą.
4) Urodziny mam w wakacje. Od 2009 roku tylko raz spędzałam je w Polsce.
5) Nigdy nie mogę się zdecydować co chcę robić w życiu i jeżeli coś mi nie pasuje, to zmieniam to. Po pierwszej liceum zmieniłam klasę z hist-wosu na biol-chem. Po pierwszym roku studiów zmieniłam uczelnię.
6) Mam kręcone włosy. Większość osób o tym nie wie, od 2009 roku namiętnie je prostowałam, dopiero teraz wracam do naturalnych i bardzo wiele osób, które poznało mnie po tym okresie jest bardzo zdziwionych.
7) Nie potrafię się uczyć, gdy ktoś jest w mieszkaniu. Wszystko idzie mi dużo wolniej i jestem rozdrażniona. O, na przykład teraz...
8) Prowadzenie blogów to moje uzależnienie. Robię to długo i wytrwale. Przyzwyczajam się do mojej cyber-przestrzeni i nie umiem przestać!
9) Wyrosłam z posiadania zwierzaka. Uwielbiam mojego psa, ale wiem że nie mam dla niej wystarczająco dużo czasu, nie chcę aby cierpiała, dlatego przy wyprowadzce zostanie z moją mamą. Już na samą myśl pęka mi serce, ale dorosłość polega również na podejmowaniu dorosłych decyzji.
10) Czasem bywam nieśmiała, ale tylko w nowym towarzystwie. Kiedy jestem z ludźmi z którymi dobrze się czuję, potrafię być szalona i zaskakiwać nawet samą siebie.
niedziela, 1 grudnia 2013
Grudzień, czy to możliwe?
Czas ucieka tak szybko, że sama nie mogę się nadziwić, jaki mamy miesiąc. Grudzień?! Skąd się to wzięło?! Cały czas żyję wakacjami i wspomnieniami, a tymczasem opony w aucie wymienione na zimowe, wielkimi krokami zbliża się zakończenie semestru i (o zgrozo!) sesja. Sandały już dawno zastąpiły kozaki, teraz tylko czekam aż przejściowe zamienią te ocieplane. Zamiast deszczu poproszę o śnieg. Chyba powoli zaczynam czuć magię tych świąt. Z tej okazji postanowiłam się trochę wysilić.
Miało nie być postanowień, ale będzie. Jedno, trochę typowo blogowe, trochę świąteczne. Zero słodyczy od poniedziałku do soboty! W niedzielę, w ramach przyzwoitości, mogę sobie pozwolić na odrobinę radości. Okres wyzwania 1.12.-23.12. Jak dobrze, że dziś niedziela :).
wtorek, 26 listopada 2013
Dbam o siebie od zewnątrz.
Chyba wspominałam już, że rozpoczęłam nowe studia, kierunek kosmetologia. Jestem bardzo zadowolona, w końcu czuję że znalazłam idealne połączenie przyjemności z obowiązkami. Lubię dbać o swoją skórę, pielęgnować ją i robić wszystko, aby wyglądała zdrowo i promiennie. Mam 21 lat, więc nie mam problemów ze starzejącą się skórą, ale mam cerę suchą, delikatną, dlatego potrzebuję odpowiedniej pielęgnacji. Przez cały rok chronię się przed przesuszeniem skóry. Latem bronię się przed negatywnym działaniem słońca, zimą nakładam warstwę ochronną przed suchym powietrzem, jakie zapewnia nam okres grzewczy. Ponieważ mam bardzo delikatne i wrażliwe oczy, które często mnie bolą, moje wszelkie działania kosmetyczne dotyczą głównie nawilżania. Na co dzień nie używam kosmetyków kolorowych. Mama od dzieciństwa powtarzała mi, że najważniejsze jest nawilżenie, które pozwala nam dłużej zachować ładny wygląd ciała, bez oznak starzenia się. Przecież skóra sucha ma największe skłonności do zmarszczek!
Moja kolekcja kosmetyków codziennego użytku nie jest imponująca. Kiedyś uwielbiałam kupować całe serie, które ładnie wyglądały na półce, a dodatkowo miały wzmacniać swoje działanie. Teraz wiem, że jeżeli dana firma ma dobre balsamy, wcale nie oznacza to, że sprawdzi się u mnie ich pomadka ochronna :). Nie ma też sensu kupować całej masy kosmetyków, których tak naprawdę nie potrzebujemy, np. toniku wtedy, gdy na co dzień stosujemy płyn micelarny, który również ma właściwości tonizujące.
Od lat jestem wierna Nivea Body Milk (w wakacje zaszalałam i kupiłam sobie wyjątkowo coś innego). Dzisiaj będąc w sklepie zobaczyłam nową wersję mojego balsamu, ale z dodatkiem masła Shea. Uwielbiam ten składnik, pięknie pachnie i wyjątkowo dobrze nawilża moją skórę. Kiedy mam więcej czasu na wchłonięcie się produktu używam oliwki dla dzieci. Moja ukochana o zapachu lawendy nie jest dostępna w Polsce, będę ją musiała zamówić przez internet, ale bardzo lubię w niej dosłownie wszystko! Żelową konsystencję, poręczne opakowanie i nieziemski zapach. To zdecydowanie mój zimowy must have.
Ostatnio wybierając krem do stóp już prawie wybrałam jeden z szanującej się firmy, którego działanie sprawdziłam i lubię do niego wracać. Ponieważ jednak na studiach cały czas przypominają nam o czytaniu składów kosmetyków, spędziłam więc kilka minut przy półce i w rezultacie wybrałam N*36. Zawiera m.in. moje ulubione wspomniane już masło Shea, glicerynę oraz lanolinę, która przywraca naturalne nawilżenie. Krem do rąk Alterra polecała niejednokrotnie Nissiax83 w swoich filmikach na YouTube. Ładny zapach, dobre wchłanianie i nawilżenie. Jest to jeden z fajniejszych kremów do rąk, jaki miałam szansę testować w ubiegłych latach. Wolę go nawet od Neutrogeny!
Cetaphil jest dla mnie po prostu stworzony. Póki co ciągle korzystam z kosmetyków zakupionych w USA. Już powoli kończą mi się oba produkty. Mam na oku Emulsję do Mycia i krem nawilżający DA Ultra, który niestety zawiera silikony, ale nadrabia obecnością olejku makadamia i (!) masła Shea :). Jeżeli chodzi o mój Daily Facial Moisturizer, to z pewnścią wrócę do niego latem, ponieważ ma w sobie ochronę przeciwsłoneczną, SPF 50. Produkty są delikatne, bezzapachowe. Chyba pierwszy raz w życiu w okresie letnim, kiedy byłam jak na mnie bardzo opalona, nie schodziła mi skóra z nosa i z policzków. Lepszych dowodów działania nie potrzebuję.
Last, but not least! Moja pomadka ochronna, która już się kończy! EOS to bardzo ciekawa seria kosmetyków, trudno dostępna w Polsce i dość droga. Kupiłam moją za $3, u nas kosztuje w granicy 25 zł. Część dochodów ze sprzedaży różowej wersji idzie na walkę z rakiem piersi. Bardzo ją lubię, powoli żegnam się z nią i szukam już zamiennika. Macie jakieś propozycje?
Od dziś będę częściej dodawać notki kosmetyczne. Ponieważ mam wagę w normie, czuję się świetnie ze sobą, regularnie ćwiczę i nie najgorzej się odżywiam, to wydaje mi się że nie mam już serca, aby pisać wyłącznie o ćwiczeniach. Delikatnie zmienię tematykę bloga, będzie tu więcej wpisów odnośnie tego jak lepiej o siebie dbać i wyglądać.
Muszę się pochwalić, że ostatnio spędzam od 40 minut do godziny na bieżni. Sprawia mi to frajdę, zawsze czuję się mega pozytywnie nakręcona i... zmęczona.
Pozdrawiam Was serdecznie.
Chudsza o 400 kcal D.
wtorek, 19 listopada 2013
Trochę inne Smoothie.
Jeżeli zastanawialiście się, co jeszcze można wymyślić jeżeli chodzi o domowe koktajle, to mam dla Was pomysł na smoothie z typowo amerykańskim akcentem - masłem orzechowym! Smak jest niesamowity, zupełnie inny od napojów, których do tej pory piłam. Jest bardzo syty, dlatego nie byłam w stanie dopić szklanki o pojemności 300 ml, ale 200 ml nie stanowi już dla mnie takiego problemu :).
Składniki:
- banan
- łyżka masła orzechowego
- jogurt naturalny
- mleko
- ewentualnie miód do smaku (uwaga! dojrzały banan jest tak słodki, że dla mnie był to zbędny krok).
Rozdrobnionego banana wrzucamy do naczynia, dodajemy resztę składników "na oko". Jeżeli chcemy, żeby koktajl był gęstszy, to wlewamy więcej jogurtu niż mleka. Proporcje nabiału radzę dobrać pod siebie, tego przepisu nie da się zepsuć.
piątek, 15 listopada 2013
Zdjęcia + specjalistyczna waga.
Już dawno nie dodawałam aktualizacji moich wymiarów. Nie podam ile mierzę w centymetrach, ponieważ wolę się mierzyć na czczo, ale mam dla Was małą niespodziankę :). Od dawna szukałam wagi, która dokładnie poda skład mojego ciała. Zastanawiałam się nawet nad jednorazową wizytą w Pure (uznałam że to głupota, płacić 50-60 zł za ważenie). Ostatnio dokonałam odpowiednich pomiarów w Fitness Academy, czyli na mojej siłowni, gdzie od czasu do czasu pojawia się taka waga. Uważam, że dużo fajniej by było, gdyby była zawsze dostępna, ale przynajmniej nie uzależnię się od niej i będę miała dużo czasu, żeby do następnych pomiarów poprawić swoje wyniki. Nie jest idealnie, ale biorąc pod uwagę, że w 2010 roku ważyłam 75 kg, to chyba nie mam co narzekać :). Powoli, powoli, ale dążę do swojego celu, jakim jest 55-57 kg (zobaczę jak będę wyglądać i zdecyduję kiedy będzie już wystarczająco dobrze).
Tak wyglądałam w czerwcu 2010...
środa, 6 listopada 2013
Please November, be good to me :)
Jesienna aura nie sprzyja dobrym nastrojom. Na deszczowe popołudnia polecam siłownię - pora na dzienną dawkę endorfin! Po długiej przerwie moja mama wróciła do regularnych treningów, fajnie mieć przy sobie kogoś, kto Cię motywuje. Dziś po siłowni byłyśmy na małych zakupach. Uważnie czytałyśmy etykiety, dokonywałyśmy przemyślanych wyborów. Waga spadła, dziś rano zbliżyłam się do mojej magicznej granicy 60 kg. Ważę 61 kg! Fantastycznie. Coraz lepiej czuję się ze sobą. Bo nie liczy się waga, liczy się zdrowie. W zdrowym i wysportowanym ciele, zdrowy duch :).
Pozdrawiam,
D.
czwartek, 31 października 2013
Trener personalny!
Wczoraj wybrałam się na siłownie razem z S. Kiedy wykonywałyśmy ćwiczenia z obciążeniem podszedł do nas młody trener i pokazał nam, jakie błędy robimy. Po chwili podszedł i zaproponował nam 45 minutowy trening na wzmocnienie mięśni, miał też na uwadze, że nie chcemy wyglądać za kilka miesięcy jak Pudzianowski, a jedynie chcemy popracować nad poprawą wyglądu naszego ciała. Wykonałyśmy ćwiczenia TRX, z hantlami, ciężarkami, piłkami, drabinkami itd. Na koniec przy rozciąganiu czułam się zmęczona, ale rozluźniona. Dzisiaj czuję, że dostałam kopa, ale moja kondycja pozytywnie mnie zaskoczyła - byłam w stanie wykonać poprawnie wszystkie ćwiczenia!
Pozdrawiam :).
środa, 23 października 2013
W głąb mojej lodówki.
Ponieważ nauka idzie mi jak krew z nosa (spokojnie, mam jeszcze czas do niedzieli), postanowiłam dodać post na temat mojej diety. Ponieważ moje życie nie będzie wyglądało już bardziej normalnie niż w tej chwili, to muszę popracować nad moimi nowymi nawykami, które mam w sobie zamiar wypracować. Studiując kosmetologię nie wywinę się od zajęć z dietetyki. Moja prowadząca często powtarza, że to w sobie musimy znaleźć równowagę i nauczyć się słuchać potrzeb własnego ciała. Powiedzmy, że od dzisiaj będę się wsłuchiwać uważniej :). Wczoraj i dzisiaj jadłam bardzo poprawnie, jedyne co mnie martwi to fakt, że zaraz znowu wrócą wszyscy domownicy i będą mnie kusić niezdrową żywnością. Kiedy jestem sama nie kupuję sobie do domu żadnych słodyczy, dlatego rzadko zdarza się, żebym jadła coś słodkiego (w ciągu ostatnich 7 dni zjadłam jednego pączka, jednego batona i jedną kostkę czekolady). Nie odstraszają mnie też zdrowo ugotowane i podane ziemniaki (gotowane w całości, bez dodatku masła, śmietany, mleka, oleju), pieczone w piekarniku ryby z cytryną, czy śniadania na bazie owsianki.
Jedyny zdrowy nawyk mojej rodziny to picie wody, a nie napojów słodzonych, chociaż tutaj mogę przyczepić się do ilości spożywanych płynów.
Kiedy jestem sama, to nie wypełniam lodówki po same brzegi, ale mam tylko to co lubię, jem często i wiem, że się nie zepsuje. Mam też zasadę, żeby nie otwierać drugiego serka, kiedy pierwsze opakowanie ma w sobie jeszcze trochę produktu.
Moje podstawy:
Naturalne serki o smaku śmietankowym, bez żadnych dodatków (co za problem wkroić świeży szczypiorek, jeżeli mamy na to ochotę?) oraz jogurt naturalny, najczęściej typu greckiego. Przeważnie staram się wybierać te o niższej zawartości tłuszczu i bez dodatków cukru, ale ostatnio nie mam na nic czasu i robię zakupy w sklepie pod domem - w Biedronce, gdzie wybór jest dość ograniczony.
Mleko dwa procent, żeby witaminy rozpuszczalne w tłuszczach mogły zadziałać na mój organizm (0%=0 sensu). Dodatkowo lubię kefiry i może trochę mniej maślanki, ale ta konkretnie przyda mi się do moich śniadań.
Świerze warzywa, nie za dużo, ponieważ wolę pójść do sklepu i kupić coś nowego, niż wyrzucać spleśniałe lub jeść obite.
Płatki owsiane błyskawiczne. Zalewam gorącą wodą, po chwili dodaję mleka, żeby ostudzić temperaturę, na koniec słodzę wysokiej jakości miodem.
Kocham koperek i pietruszkę! Na zimę zawsze robimy zapasy w zamrażarce. Jeżeli chodzi o owoce, to oglądając filmiki na youtube jedna dziewczyna uświadomiła mi, że do porannych koktajli nie trzeba dodawać owoców prosto z koszyka, bo można wykorzystywać te mrożone. Idąc za podpowiedzią Nissiax83 jutro wypróbuję przepis, gdzie do koktajlu wsypuje się owsiankę i siemię lniane (moje opakowanie kupiłam już jakiś czas temu, warto więc zadziałać i otworzyć paczkę!).
Na koniec moje przysmaki!
Zamiast batonów wybieram paluszki krabowe, które mają w sobie 38% mięsa z ryb i chociaż ich skład nie jest najlepszy, to są słodkie, smakują mi i z powodzeniem zastępują mi słodycze. Jeżeli zamiast tego miałabym zjeść tabliczkę czekolady z orzechami i karmelem, to chyba lepiej jeżeli poprzestanę na dwóch paluszkach rybnych :).
Last, but not least! Masło orzechowe, do tego dżem i moje ulubione amerykańskie śniadanie gotowe. Lubię czasem rozpieszczać samą siebie, ale wszystko z umiarem. Wybrałam wersję ze zredukowaną ilością tłuszczu.
Produkty, których nie fotografowałam to jajka (lubię "zerówki" lub od zielononóżek), ogórki kiszone (zdrowe i pyszne zwłaszcza z Almette śmietankowym!) i chleb ciemny, gruboziarnisty.
Macie coś, o czym warto pamiętać, a jest smaczne i zdrowe?
Pozdrawiam,
D.
!
Daję sobie kopa w dupę! Do godziny 14 zrobiłam wszystko w domu, to co miałam zrobić, wróciłam z siłowni, gdzie wycisnęłam z siebie siódme poty, ale jeżeli chodzi o biochemię, to nawalam! Póki co każda głupota jest ważniejsza od nauki, a przecież nie skończę studiów tłumacząc się wykładowcom, że ważniejsze było zrobienie sobie domowego oczyszczania twarzy (wyglądam jak po ciężkim przypadku ospy wietrznej...). Aż się płakać chce na myśl, że jeszcze miesiąc temu były wakacje, chociaż dokładnie miesiąc temu to płakałam z dziewczynami w pociągu w drodze z warszawskiego lotniska do Wrocławia. Life is brutal and full of zasadzkas.
D.
wtorek, 22 października 2013
Do dzieła.
Witajcie moi drodzy. Należą się słowa wyjaśnienia, jeżeli zaglądaliście na mojego bloga o Stanach, to z pewnością wiecie, że wiele się u mnie dzieje. W USA miałam krótki okres, kiedy ważyłam ok 60 kg (tyle wychodziło, gdy przeliczałam te nieszczęsne funty...). Śmiało mogę powiedzieć, że moja waga waha się w ciągu dnia od 62, do nawet 64 kg (bardzo rzadko osiągam górną granicę, głównie po spotkaniach z przyjaciółmi, gdzie główną rozrywką jest jedzenie). Na mojej wadze domowej najczęściej pokazuje się jednak waga 63 kg, co jest dla mnie satysfakcjonujące. Nie jest to szczyt moich marzeń, ale mam za sobą najcudowniejsze wakacje życia, studiuję w końcu coś, co mi się podoba i w czym mogę być dobra, przeżyłam kilka uniesień i czuję się piękna - jako kobieta.
Znalazłam nową pracę, podpisałam już umowę do czerwca i wydaje mi się, że jestem na najlepszej drodze do zorganizowania się. W końcu znajduję czas na treningi, dziś przyniosłam odpowiednią ilość jedzenia do pracy i obyło się bez kupowania fast foodów. Chcę wrócić o regularnego blogowania, ponieważ w końcu mam ku temu warunki! Stały internet, jedno miejsce zamieszkania na dłużej niż dziesięć dni - luksus. Plan na teraz jest taki:
1) Idę spać, bo padam po pracy, przede mną bogaty w zadania dzień.
2) Po zdrowym i sycącym śniadaniu ubieram dresy i idę na siłownie.
3) Na siłowni spalam min. 300 kcal na bieżni plus 100 kcal na innych maszynach.
4) Przed jedenastą wracam do domu i zabieram się za porządki.
5) O 13:30 jestem wolna, daję sobie pół godziny przerwy i od 14 uczę się biochemii.
6) Wieczorem piszę sprawozdanie na blogu, z ilu punktów udało mi się wywiązać.
Jak sami widzicie blog ma mi pomóc motywować się na każdy z możliwych sposobów. Trzymajcie za mnie kciuki, w zamian ja również życzę Wam wszystkiego naj!
czwartek, 5 września 2013
Waga w dół!
Jestem już o krok ok osiągnięcia mojego dawnego celu! Ważę około 60 kg i sama nie wiem, jak i kiedy się to wydarzyło :). Moja waga wynosiła ostatnio 133 funty, co po przeliczeniu wychodzi 59,85 kg. Zaczęłam podróżowanie po Stanach i jakoś tak samo spadło. Jestem podekscytowana, ponieważ widziałam się z rodziną, za którą się bardzo stęskniłam, a teraz jestem w Miami i wszystko wydaje się takie "och" i "ach".
Dużo się u mnie dzieje i jedzenie jakoś zeszło na dalszy plan.
Dzisiaj byłam w Forever 21, jednym moich ulubionych sklepów w USA. Mają tam sektor dla ludzi w rozmiarze plus size, gdzie można zobaczyć grubsze niż przeciętnie manekiny, a oferowane ciuchy są bardzo ładne i "na czasie".
Mam jednak nadzieję, że nie prędko będę musiała korzystać z takich okazji.
sobota, 24 sierpnia 2013
Moja dieta w USA.
Ostatnio zawieszanie blogów nie idzie mi najlepiej. Zawsze kiedy już to ogłoszę mam ochotę pisać jeszcze więcej. Blogowanie daje mi siłę do działania, łatwiej mi się skupić na celu i wstydzę się podążać złą ścieżką, ponieważ wiem, że będę się musiała ze wszystkiego wyspowiadać.
Kilka razy poruszałam temat jedzenia na campie, ale wydaje mi się, że nie zrobiłam tego w wystarczający sposób. Na moim obozie bez przeszkód można zdrowo jeść, żywność jest świeża i w miarę możliwości dobra (ogólnie amerykańskie jedzenie jest dla mnie jakieś bezsmakowe), ale po dwóch miesiącach staje się monotonna. Wynika to z tego, że w menu zawsze występują te same potrawy, są jednak serwowane w różnej kolejności. Przez większość wakacji jadłam na śniadanie granolę z owocami. Małe przypomnienie, jak wyglądały moje śniadania.
Na lunch i kolację zawsze komponowałam sałatkę z salad baru.
Prawie przez całe wakacje serwowaliśmy praktycznie to samo (zdjęcie pochodzi ze strony internetowej mojego campu). Pokrojona sałata, ogórki, pomidory, marchewki, oliwki, jaja, kukurydza, różne rodzaje fasoli, do tego dresingi, pestki słonecznika, grzanki i codziennie różne świeże sałatki, np. z tuńczyka, krabów, tofu. Od czasu do czasu gotowane warzywa, typu brokuły, groszek.
Do tego oczywiście zawsze było coś na ciepło, jeżeli chodzi o jakość posiłków, to bardzo różnie. Potrafiliśmy serwować pizzę, lub frytki z nuggetsami, a innego dnia rybę z sosem maślanym lub pieczonego indyka. Z pewnością mam zbyt niski poziom hemoglobiny, ponieważ nie jadłam prawie w ogóle czerwonego mięsa, ani żadnych produktów, które mogłyby mi skutecznie dostarczyć żelaza.
Codziennie byłam narażona na desery.
Udało mi się w trakcie wyjazdu troszeczkę zgubić, ale znowu wróciłam do wagi 63 kg. Po powrocie do Polski czeka mnie ciężka praca nad samą sobą.
Pozdrawiam.
Awaryjna dawka motywacji :)
Ponieważ mam kryzys, a jedyne o czym myślę to jedzenie, więc postanowiłam na chwilę odwiesić bloga i dodać coś, co pozwoli mi się zdyscyplinować. Przecież nie po to ćwiczę i się staram, żeby w ciągu 2 tygodni zniszczyć całą moją ciężką pracę! Muszę się wspomóc muzyką, tymi zdjęciami i zieloną herbatą. Jest 20:37, a ja jestem naprawdę głodna, a nie chcę już nic podjadać. Zapowiada się ciężki wieczór!
Kto nie chciałby wyglądać tak w stroju kąpielowym? Ja zdecydowanie jestem na tak :-)
środa, 14 sierpnia 2013
STOP!
Muszę chwilowo zawiesić bloga. Nie mam wyjścia, powrócę do Was po 24 września. Od 2 tygodni jestem chora, nie mam możliwości ćwiczenia z tego względu - jestem w Stanach, nie mogę wziąć wolnego w pracy, nie chcę wydawać $50 na lekarza plus fortuny na leki. Wniosek jest prosty: nie powinnam ćwiczyć, gdy na dworze jest zimno i łatwo o przewianie, przeziębienie i doprawienie się. Mam już kilka pomysłów na nowe notki, dotyczące żywienia się Amerykanów, ale nie wiem kiedy będę miała więcej czasu na zebranie moich myśli. Za mniej niż dwa tygodnie wyruszam w moją podróż życia, wątpię czy w ciągu tych czterech tygodni uda mi się znaleźć czas na treningi. Będę mieszkać u obcych ludzi i zwiedzać wschodnie wybrzeże USA.
Od 22.09 mam wznowiony karnet na siłowni.
Enjoy the rest of Summer,
J.
wtorek, 23 lipca 2013
Lekkie załamanie. Plus motywacja.
Czuję się ciężka i gruba. Wiem, że ten blog ma mnie motywować, ale teraz muszę się poskarżyć. Regularnie sprawdzam wagę i niby jest OK, ale nie wiem dlaczego, kiedy patrzę w lustro jestem bardzo niezadowolona z tego jak wyglądam. Biegam, ćwiczę. Jestem aktywna, dużo pracuję fizycznie i nic nie chudnę. Jestem strasznie zirytowana, potrzebuję jakiejś motywacji, może wstrząsu do działania. Dziś chciałam pobiegać, ale nic z tego. Od rana leje się z nieba, jakby ktoś stał z wiadrem nad głową. Nie wiem już, jak temu przeciwdziałać. Nie jest to moje chwilowe widzi mi się, już od ponad tygodnia mam problem, żeby spojrzeć na siebie niekrytycznym wzrokiem.
Co muszę zrobić?!
Kopnąć się w dupę!
Ta gwiazda najbardziej mnie inspiruje. Dlaczego? Ponieważ jest w moim wieku, wybrała życie fit i robi to na co ma ochotę. Tyle :)
Pozdrawiam.
wtorek, 16 lipca 2013
Postępy i fotorelacja śniadaniowa.
Od ostatniego mierzenia spadłam jedynie o kilogram i zrzuciłam naprawdę niewiele cm, ALE przestałam chodzić na siłownię, jem amerykańskie, czyli chemiczne jedzenie i jestem na wakacjach! Cieszę się, że jestem tu już miesiąc, a oprócz tego że odrobinkę schudłam. To dla mnie olbrzymi sukces, ponieważ cały czas pracuję w kuchni, mam dostęp do jedzenia, a z mojej poprzedniej podróży do USA przywiozłam nadprogramowe 10 kg.
Dzisiejsze: Z samego początku:
Wzrost: 161 cm Wzrost: 161 cmWaga: 61,5 - 3,4 Waga: 64.9
BMI: 23,5 -1,5 BMI: 25
Klatka: 85 -10 cm Klatka: 96
Talia: 68 -16 cm Pas: 84
Uda: 91 -8 cm Uda: 99
Przedstawiam Wam moje tradycyjne śniadanko, jakie jem będąc w Ameryce. Ostatnio trochę musiałam pocierpieć, ponieważ zabrakło granoli, którą uwielbiam. Wczoraj na szczęście już do nas wróciła i mogę się nią delektować. Ponieważ mam dzisiaj dzień wolny, to zjadłam śniadanie na tarasie, podziwiając widoki na jezioro :).
Subskrybuj:
Posty (Atom)